Dobre witryny Nagrzewnice, Klimatyzacja
Metoda ta polega na porownywaniu badanych zjawisk z innymi wielkosciami oraz na ustaleniu roznic miedzy cechami porownywalnych zjawisk. Przy zastosowaniu metody porownan ocenia sie zawsze co najmniej dwie kategorie liczb. Jedna z nich wyraza stan faktyczny, a druga stanowi podstawe porownan tj., podstawe odniesienia zwana rowniez baza. W rezultacie otrzymuje sie roznice – dodatnie lub ujemne – zachodzace miedzy porownywalnymi wielkosciami. Obliczone roznice zwane sa powszechnie odchyleniami. Przedmiotem porownan moga byc liczby absolutne i wielkosci wzgledne. Nalezy pamietac, ze od liczby porownywanej odejmuje sie zawsze wielkosc stanowiaca podstawe porownan. Jest rzecza oczywista, ze porownywac mozna tylko wielkosci porownywalne. W przypadku porownan bardzo prostych czynnikow uzyskane odchylenia moga miec wartosc praktyczna, ale tylko w scisle ograniczonym zakresie. Trzeba ponadto pamietac, ze wielkosc porownywalnych wielkosci jest funkcja dwoch lub wiekszej liczby czynnikow, np. dochod uzyskany ze sprzedazy stanowi funkcje liczby produktow i ich ceny, globalny koszt zuzytych materialow jest funkcja liczby wyrobow, normy zuzycia materialow i ceny jednostkowej materialow. Proste porownanie tego typu wielkosci doprowadza jedynie do okreslenia ogolnego odchylenia, w ktorym nie wykazuje sie wplywu poszczegolnych czynnikow na ustalone odchylenie. Proste porownania polegaja zatem tylko na obliczeniu roznic w porownywalnych zjawiskach, a uzyskane w ten sposob odchylenia nie moga stanowic podstawy do oceny zaistnialych przyczyn i tym samym nie maja one w tej formie odpowiedniej wartosci poznawczej. Wszelkie sposoby oceny opisowej, polegajacej na okreslaniu przypuszczalnego wplywu i rangi poszczegolnych czynnikow, nie pozwalaja na wlasciwa ocene nie tylko pierwotnych przyczyn wystepowania odchylen, ale nawet stopnia oddzialywania przyczyn wtornych. Kiedy ocknał się z omdlenia i otworzył oczy, wydało mu się, że jest w więzieniu. Miał wrażenie, że leży na twardej pryczy, w ciasnej i niskiej celi, w głębi wyraznie zarysowało się małe, okratowane okno. Nie zaniepokoił się tym odkryciem. „Jest noc” - pomyslał tylko. Nawet go to nie zainteresowało, w jaki się tu sposób dostał. Zamknał z powrotem powieki i tak leżał dłuższa chwilę. Dopiero szum wiatru i głosy uswiadomiły mu pomyłkę. Od razu przypomniał sobie miniona godzinę, wszystko aż do ostatniego błysku przytomnosci. Cóż za historia! Lęki, widziadła, urojone rozmowy, goraczkowa maligna, stek chorobliwych bredni. Stwierdzał to jednak obojętnie, bez wzruszenia, jakby w tym wszystkim nie brał bezposredniego udziału, lecz pozostawał z daleka w roli widza. Czuł się zreszta teraz znacznie lepiej. Gdy usiadł, nie zakręciło mu się w głowie, minał również męczacy bezwład ciała, które chociaż dalekie od sprężystosci, pozwalało już przecież soba kierować. Pierwszych kilka ruchów wykonał sztywno i niepewnie, jakby był manekinem. Jeszcze nie dowierzał. Ale gdy wyprostował się i stanał na nogach, wstapiła w niego otucha. Nie bez złosliwej uciechy pomyslał o policjantach, których tak zręcznie umiał pozostawić poza soba. Wróciła mu i sprawnosć myslenia. Orientujac się według przebytej drogi, mógł przypuscić, iż według wszelkiego prawdopodobieństwa znajdował się gdzies w okolicy Wołkowyska. Przedostania się do miasta wolał nie ryzykować. Zaspokoić głód- to było obecnie najważniejsze. Nie czekajac na swit, postanowił natychmiast, korzystajac z osłony nocy, wyruszyć na poszukiwanie jakiejs wsi. Był pewny, że instynkt go nie omyli i dobrze poprowadzi. Wygramolił się z szałasu i poszedł w kierunku, w którym uczynił pierwszy krok. Przyzwyczajony do częstego przebywania w ciemnosciach, szybko oswoił się z terenem. Po zapachu mokradeł domyslił się, że idzie wzdłuż rzeki. Bór sosnowy w tym miejscu był wysoki i gęsty, lecz brak krzaków ułatwiał posuwanie się naprzód. Już po paru minutach Morawiec odróżniał ciężkie i twardo mrok żłobiace cienie pni. Wymijał je pewnie, ożywiony ruchem szedł coraz szybciej, ostry wiatr siekł go po twarzy, nie czuł jednak chłodu. Było mu lekko, prawie radosnie. Wsród tego wewnętrznego upojenia tracił chwilami swiadomosć, iż znajduje się w lesie. Wysokie szumy ogromnymi wodospadami raz po raz spływały na ziemię, i oto, jakby zapłodnione tym ożywczym deszczem, wyrastały nagle pod nogami puszyste trawy, wolna przestrzeń łak otwierała się dokoła, wiatr nastrajał ciało pospiesznym i szerokim oddechem. Wydało się Morawcowi, iż tylko patrzeć, a gwałtowniejszy podmuch spłynie snopem swiatła, rozewrze w górze ciemnosci i wielkie niebo nocy wstanie wysoko, pełne gwiazd wirujacych bezszelestnie: obszar bezkresny, pod którego bezpieczna osłona uspiona noc wolno toczy swoje pola, miasta, lasy i rzeki. Kilka razy zawadzał o wystajace korzenie, tracił równowagę, lecz machinalnie wyprostowywał się i szedł dalej nie zauważajac nawet potknięć. Coraz wyrazniej zdawał sobie sprawę, że musi się spieszyć i ani na chwilę nie wolno mu zatrzymać się i odpoczać. Miał niejasna, lecz uporczywa pewnosć, że gdyby teraz przystanał - natychmiast wszystko by się odmieniło. Znajdował się w stanie podobnym do marzenia półsennego, kiedy przeżywa się powiewne obrazy pełne napięcia nerwów, lecz wie się jednoczesnie, iż obok, jakby o krok, stoi i czeka inna rzeczywistosć i tylko nieznaczny ruch wystarczy nieuważnie w jej kierunku uczynić, aby jak wirom rzeki pozwolić się jej wciagnać. Poczał go ogarniać niepokój. Było mu coraz goręcej, palto zapięte pod szyję utrudniało oddech. Rozpiał je więc, odwinał szalik, czapkę zsunał z czoła. Nagle poczuł, że grunt pod nogami staje się miękki. Zrobił jeszcze kilka kroków: ziemia wyraznie uginała się. „Bagna!” - przemknęło mu przez głowę. Skręcił raptownie w bok, rzucił się całym ciałem, ale ledwie dotknał nogami ziemi, uswiadomił sobie, iż szybko zapada się w grzaskie mokradło. Instynktownie wyciagnał przed siebie ramiona. Nie znalazł żadnego oparcia, powietrze wymknęło mu się z dłoni jak oslizła ryba, szarpnał się, chciał się podzwignać, uwolnić nogi oblepione już po kolana gęsta mazia. Gdy wyprężył aż do bólu muskuły pleców i już się zamierzał poderwać do rozpaczliwego skoku, zawirowało mu w głowie, a w górze wysoko ponad soba, jakby w przelocie, ujrzał czarne, łopoczace skrzydła sosen. Jednoczesnie mdły odór bagniska uderzył go w nozdrza, pod palcami poczuł lepka wilgoć. Krzyknał. Już się nie zastanawiał nad celowoscia ruchów. Jak zwierzę osaczone w lesnym ostępie szamotał się slepo, bił rękoma przed siebie. Grzęznał przecież w mokradło coraz głębiej. Już do pasa się zanurzył i ciagle jeszcze nie czuł pod stopami oparcia: przepasć rozwierała się powoli, wchłaniała szarpiace się ciało bezszelestnie. Chciał jeszcze raz krzyknać, wołać pomocy. Ale strach i obrzydzenie zdławiły mu gardło. Usłyszał jedynie stłumione rzężenie, nieporadny, chrapliwy bełkot człowieka, który dusi się. „Koniec” - pomyslał. Nie czuł żalu, że umiera. Ogarnęła go tylko zaciekła nienawisć do podobnego końca, do smierci tak przypadkowej, bezsilnej i wstrętnej. Zdawał sobie sprawę, że przytomnosć nie opusci go do ostatniej chwili. Będzie działał nawet wówczas, gdy błoto zacznie mu się wdzierać do ust, zalewać uszy, potem nos, wreszcie oczy. Wzdrygnał się. Znów usunał się głębiej. Woń zgnilizny, ciężka i duszna, przyprawiała go o mdłosci. Była cisza. Wiatr zatrzymał się gdzies ponad lasem. Tylko rozbudzone bagno dawało o sobie znać głuchym bulgotem. W pobliżu, może z odległosci kilkudziesięciu kroków, krzyknał jakis ptak. Natychmiast drugi odpowiedział z daleka. Dzikie kaczki. Morawiec nie ruszał się. Odzyskał równowagę, stał wyprostowany, z dłońmi lekko wzniesionymi. Było dokoła tak ciemno, iż wzrok na próżno szukał jakiegokolwiek punktu oparcia. Cóż? Zanim godzina przedswitu rozjasni mrok, będzie już po wszystkim. Nikt nawet nie domysli się, co się tu wydarzyło pewnej nocy. Za kilka tygodni mrozy zetna mokradła, spadnie snieg... Pomyslał, że najlepiej uczyni przyspieszajac koniec. Im prędzej, tym lepiej. Przechylił się więc, ale zanim wykonał zamierzony ruch, wydało mu się, że nogami oparł się wreszcie o pewny grunt. Było jednak za pózno. Nie zdołał już opanować rozpędu, który sam wywołał, gwałtowne szarpnięcie celem utrzymania równowagi spózniło się o ułamek sekundy i Morawiec zesliznał się na bok. Upadł na prawa stronę, dławiacy chłód dosięgnał mu piersi, ogarnał ramię. Wtedy zaczał krzyczeć. Ksiadz Siecheń usłyszał już pierwsze wołanie Morawca. Dobiegło go z daleka. Natychmiast zatrzymał się. Głos przyszedł od strony Zelwianki. Czyżby ktos zabładził? Proboszcz skręcił ze scieżki i zaczał pospiesznie isć na przełaj lasem. Po gruncie opadajacym ku dołowi lekka pochyłoscia poznał, że rzeka musiała przepływać niedaleko. Zwolnił więc kroku, wiedzac, że w tej częsci lasu zdradzieckie bagna ciagnęły się na znacznej przestrzeni. Wiatr, wciskajacy pomiędzy drzewa zgęszczony zapach wilgoci, wskazywał na bliskosć mokradeł. Wołanie nie powtórzyło się. Ksiadz Siecheń przystawał kilka razy, nic jednak nie słyszał, była cisza, nawet szum sosen popłynał góra stłumiony. Sadzac, że uległ złudzeniu, zamierzał zawrócić, gdy nagle w odległosci kilkudziesięciu najwyżej kroków rozległ się przejmujacy krzyk, głos mężczyzny gwałtownie na pełnym oddechu wyrzucony, wibrujacy przerażeniem, wołanie, które zrazu wydało się krótkie, lecz zanim się urwało, przeszło w przeciagły skowyt, rozdzierajacy, obłakany ryk. Ksiadz Siecheń zadrżał. Podobnie krzyczacych ludzi słyszał w czasie wojny. Od razu zdał sobie sprawę, że musi komus grozić niebezpieczeństwo. - Kto tu? - zawołał. Posunał się naprzód kilka kroków i poczuł, że ziemia pod nogami zaczyna się uginać. Teraz wszystko zrozumiał. Nie zastanawiajac się, że sam się naraża na niebezpieczeństwo, rzucił się przed siebie w ciemnosć. Grzazki grunt lekko się rozstapił i proboszcz po kolana zapadł się w błoto. Ale już przy sobie, zaledwie o parę metrów, słyszał rzężenie człowieka, oddech przyspieszony, wcisnięty gdzies nisko, jak gdyby ze dna głębokiej przepasci wychodzacy. W tej chwili na nowo zerwał się wiatr. Gwałtownym kłębem runał z wysoka. Zafalowało powietrze. Ksiadz Siecheń, wykrzykujac jakies słowa krótkie i urywane, przechylił się i nagle, gdy wydało mu się, że zapada się w mroczna głab, uczuł pod palcami zacisnięta dłoń. Schwycił ja, już ramiona tamtego człowieka trzymał w swoich ramionach, przyciagnał je, poderwał, jakby dzwignać chciał ogromny głaz. Mysl proboszcza pracowała równo i spokojnie. Zdawał sobie sprawę, że od tej jednej minuty zależeć będzie nie tylko życie tamtego człowieka, lecz i jego własne. Ta swiadomosć dodała mu sił. Czuł, że siła o jaka siebie nawet nie podejrzewał, wstępuje w niego i na wskros przenika. Z odległosci czasu nigdy nie zdoła sobie przypomnieć, w jaki sposób udało mu się tego przypadkowo spotkanego mężczyznę uratować. Pozostanie mu jedynie w wyobrazni ciemnosć, a w niej okrutny ciężar obcego ciała, które przyciagał ku sobie kurczowym naprężeniem muskułów. Miał wrażenie w tej chwili, jak gdyby zwarł się z nieubłaganym wrogiem, jak gdyby od tego, czy zwycięży, czy pozwoli się pokonać, zależało nie tylko życie, lecz cos o wiele większego. Z poczatku Morawiec był zbyt oszołomiony zjawieniem się nieoczekiwanego zbawcy, aby dopomóc jego wysiłkom. Gdy jednak uczuł, że ciężar bagna usuwa się powoli z piersi, wyprężył się instynktownie, mocniej przywarł do obejmujacych go ramion. I tak przycisnięci do siebie, złaczeni jednym oddechem i jednym drżeniem, walczyli zaciekle, w skupionym milczeniu. Ksiadz Siecheń poczuł wyraznie pod nogami grunt. Wparł się w niego mocno. Odetchnał. Tamten za to w ostatniej chwili osłabł. Głowa opadła mu bezsilnie, ramiona zwiotczały. Proboszcz pociagnał go za soba jeszcze kilka kroków. Znajdowali się już w lesie. Ostrożnie więc, jakby miał do czynienia z chorym dzieckiem, ułożył mężczyznę na suchej ziemi. Morawiec leżał bez ruchu. Ogarnęła go niemoc podobna tej, która naszła go przed godzina w szałasie. Ciało miał skostniałe, oblepione błotem, mimo to czuł w sobie palace bolesne goraco. Szumiało mu w głowie. „Mam goraczkę” - pomyslał. Nagle wydało mu się, że człowiek, który go uratował, odszedł. Zaniepokojony, podzwignał głowę. Ksiadz Siecheń, usłyszawszy szmer, przyklęknał. Morawiec uspokoił się. Z powrotem oparł głowę o ziemię
Bagażniki Autoboxy Łańcuchy
1WAY Bagażniki Autoboxy, Łańcuchy …
Pogotowie Komputerowe Wrocław
Biuro Rachunkowe Kielce
PATUM Biuro Rachunkowe
nadziewarki próżniowe, klipsownice
kutry przelotowe, wilki, kostkowni…
Nastrzykiwarki, podno¶niki słupowe
nadziewarki próżniowe, pętelki, ku…


Warning: file() [function.file]: SSL operation failed with code 1. OpenSSL Error messages: error:24064064:random number generator:SSLEAY_RAND_BYTES:PRNG not seeded in /home/konto3/domains/quickdirectory.biz/public_html/nagrzewnice/szczegoly.php on line 3

Warning: file() [function.file]: Failed to enable crypto in /home/konto3/domains/quickdirectory.biz/public_html/nagrzewnice/szczegoly.php on line 3

Warning: file(http://www.easydirectory.org/szczegoly_xml.php?id=12607) [function.file]: failed to open stream: operation failed in /home/konto3/domains/quickdirectory.biz/public_html/nagrzewnice/szczegoly.php on line 3
Nagrzewnice, Klimatyzacja
Strona główna » Szczegóły wpisu: